Nie ma wątpliwości co do tego, że "Leaving Neverland" będzie jednym z najgłośniejszych dokumentów ostatnich lat: bohaterowie filmu, James Safechuck i Wade Robson mieliby raz na zawsze skompromitować Michaela Jacksona, przedstawiając go jako pedofila, zwyrodnialca i przestępcę.
Opinia, z jaką nie chce się zgodzić wielu fanów Króla Popu. Miażdżące świadectwa Safechucka i Robsona były dla nich ciężkim ciosem. Ale teraz okazuje się, że to, co miało być ostatecznym dowodem w sprawie winy Jacko, może być stekiem kłamstw!
Biograf Michaela Jacksona, Mike Smallcombe, zwrócił uwagę na nieścisłość, jaka pojawiła się w relacji Safechucka: w swoich wstrząsających zeznaniach Safechuck wspomina o kolejce znajdującej się na terenie rancha Neverland: tymczasem w latach 1988-1992, gdy mężczyzna miałby być molestowany przez Króla Popu, kolejki na terenie rancha jeszcze nie było!
Smallcombe nie byłby tak dobrym biografem, gdyby nie zwracał uwagi na szczegóły. A to szczegóły najczęściej przesądzają o tym, czy relacja jest czy też nie jest wiarygodna. Pozostaje jeszcze świadectwo Robsona, lecz i ono budzi wątpliwości: mężczyzna wielokrotnie zmieniał zeznania. Czy to, co przedstawił w "Leaving Neverland", jest aby na pewno ich ostateczną wersją?
Podnoszą się głosy, że ktoś chce po prostu zarobić na oczernianiu muzyka, który już nie może się bronić.
Zostawcie Michaela w spokoju! - czytamy w komentarzach na Instagramie.
Fani zwracają też uwagę na fakt, że pośmiertne osądzenie Michaela okrutnie uderza w jego dzieci. Dokument "Leaving Neverland" nie naprawia błędów, a wyrządza krzywdy.
A Wy, po której jesteście stronie?