• awangarda w stylu retro odsłony: 4177

    Jak nabrać siły?

    Sama przed soba i reszta swiata: nie mam juz silymam dosc, nienawidze, dostaje szalu na sama mysl o dojazdach do pracy. wiem, ze brzmi banalnie, ale ja przez to nie mam czasu:- dla siebie- dla pana g.- dla przyjaciol- nie widuje sie z bratem, bratowa i adunia !-nie mam czasu pisac doktoratu- na kino, impreze, zakupy, ploty z kumpelami, na spacer, na rower, na cwiczenia- nawet na psa nie mam czasuporostu juz nie mam sily.weekend leci tak szybko i jak sobie uswiadomilam,ze jutro juz niedziela, a w poniedzailek znowu siezacznie ten koszmar to normalnie sie poryczalam.mowie sobie codziennie, ze to jeszcze gora 3 lata,ale ja nie wytrzymam.nie wytrzymam: gora 6 godzin snu kontra prawie 13 godzin na nogach i w przyczajeniu.jak nadchodzi wekend starm sie wszystko jakos nadrobic i nie wychodzi.

    Odpowiedzi (24)
    Ostatnia odpowiedź: 2009-12-13, 10:16:05
    Kategoria: Z życia
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
awangarda w stylu retro 2009-12-13 o godz. 10:16
0

awangarda w stylu retro napisał(a): ale ja przez to nie mam czasu:
na cwiczenia
znalalzam rozwiazanie.
banalnie proste:)
zapisuje sie na silownie we wlocku :)
i tak bede 2 xw tygodniu wracac pozniej, ale co mi tam.
brzuch znowu bedzie brzuchem, a nie miska z budyniem

Odpowiedz
Alma_ 2009-11-30 o godz. 20:22
0

To może faktycznie poszukaj pracy w Toruniu... ? Przelicz sobie, ile jest dla Ciebie warta godzina wolnego czasu, plus koszty podróży - nawet gorzej płatna praca w ostatecznym rozliczeniu mogłaby być korzystniejsza.

Odpowiedz
awangarda w stylu retro 2009-11-30 o godz. 19:48
0

katarinka7 napisał(a):Awangarda a jesli mozna zapytać ile wynoszą Cię dojazdy komunikacją publiczną?
alez oczywsice, ze mozesz.
bilet miesieczny na pospiech w jedna strone, a na osobowy w druga kosztuje 209 zlotych :)

ale to cena sprzed podwyzszki.
w tym miesiacu zaplace chyba 250 zlotych za to samo polaczenie. no chyba, ze stanie sie cud :)

Odpowiedz
Netula77 2009-11-30 o godz. 18:24
0

Ja swego czasu wstawalam o 5.20 i szlam na pociag 6.01 ktorym jechalam 15 minut ..potem byl autobus ktorym jechalam godzinke w wielkim tloku.. a potem 10min spacerku na kolejny autobus i kolejne 15min autobusem by pojawic sie na zajeciach na uczelni o 8.30... Kilka miesiecy wytrzymalam.. DRoga powrotna byla podobna...

Odpowiedz
katarinka7 2009-11-30 o godz. 16:06
0

Awangarda a jesli mozna zapytać ile wynoszą Cię dojazdy komunikacją publiczną?

Odpowiedz
Reklama
awangarda w stylu retro 2009-11-30 o godz. 13:08
0

Alma_ napisał(a):Awangarda, a może uwolnienie od komunikcji byłoby rozwiązaniem, może po prostu samochód?:
nie stac mnie na dojezdzanie do pracy autem

Odpowiedz
Alma_ 2009-11-30 o godz. 11:53
0

Awangarda, a może uwolnienie od komunikcji byłoby rozwiązaniem, może po prostu samochód? Choć o ile w pociągu da się jeszcze od biedy coś zrobić, to prowadząc samochód masz ten czas wyjęty z życia. Możesz ewentualnie słuchać radia ;)

Wiem, o czym mówisz, bo dojeżdżałam do pracy, i było tak:
4:50 (sic!) pobudka
5:30 pociąg (do którego trzeba dojechać autobusem, nie ma lekko)
7:30 znów przesiadka na autobus
8:00 - 12:00 i 14:00 - 18:00 praca (zajefajne godziny )
19:00 pociąg (wczesniej ofkors autobus)
21:00 przesiadka z pociągu na autobus
21:30 wreszcie w domu!
...a po niecałych 8h znów pobudka :Hangman:

I tak dzień w dzień. Spać nie ma kiedy, nie mówiąc o czymkolwiek innym.
Wytrzymałam dokładnie 20 dni. I wynajęłam mieszkanie w mieście, gdzie pracowałam, potem ściąnęłam tam Ł. Dobrze, że była taka możliwość, bo znam ludzi, którzy tak dojeżdżają latami :Hangman: :Hangman: :Hangman:

Odpowiedz
awangarda w stylu retro 2009-11-30 o godz. 11:36
0

Amaretti napisał(a):, ale ogólnie można się przyzwyczaić.

:D
zazdroszcze bo ja juz nie moge

Odpowiedz
Amaretti 2009-11-30 o godz. 09:26
0

ja też wstaje prawie codziennie o 5.40. Najpierw jade 53km pociągiem do Warszawy a potem jeszcze przesiadam się w autobus w którym spędzam ok.25min żeby dostać się na drugi koniec maiasta :x . Ale już o 7.30 jestem na miejscu. Z powrotem jest to samo.

Oczywiście czasem są dni że się nie chce wstać z łóżka i klne pod nosem na cały świat, ale ogólnie można się przyzwyczaić.

Na szczęście dziś wolne :D

Odpowiedz
fumcia 2009-11-28 o godz. 13:35
0

ja juz 'trzese portami', od marca bede musiala wstawac o 5.30 zeby zdazyc na 7.30 do pracy
w sumie pocieszajaca jest wiosna ;) i cieplej i widniej, dojazd w sumie to jakies 40 min bez przesiadki wiec tez nie tak tragicznie... ale 5.30... nie wiem jak do tego przywykne :|

powrot o 17, poltorej godziny w domu i angielski 2 razy w tyg. Znowu w te dni kiedy mam wolne od ang. maz ma zajecia, wiec generalnie bedziemy sie mijac, zostanie nam piatkowe popoludnie i czasem caly weekend

duzo wytrwalosci zycze(sobie zreszta tez ;) )

Odpowiedz
Reklama
Gość 2009-11-28 o godz. 12:25
0

Awangarda, doskonale Cie rozumiem :| Swego czasu na dojazd na uczelnie poswiecalam 1,5 godziny, a po zajeciach do domu drugie 1,5: najpierw jeden, autobus, potem drugi (rozklad jazdy byl taki, ze musialam czekac parenascie minut na przystanku, po prostu nie dalo sie tego zsynchronizowac), potem 20 minut pieszo po blocie i najwiekszych zadupiach. O malo nie rzucilam studiow z tego powodu, bo naprawde mialam dosc. Niby taka bzdura, a moze skutecznie zycie zatruc

Odpowiedz
awangarda w stylu retro 2009-11-28 o godz. 11:51
0

dzieki dziewczyny za dobre słowa.
najwiekszy problem jest z tym, ze ja swoja prace BARDZO LUBIE :)
i ciezko bedzie mi zniej zrezygnowac :| no ale coz za duzo mnie kosztuja dojazdy.

na razie zgodnie z haslem przewodnik: byle do wiosny.
ten rok jeszcze wytrwam, ale przyszly to juz bedzie czas zmian

kurczak pocieszylas mnie bo juz myslalam, ze to tylko ja to taki niechluj, ze mi sie malowac rano nie chce i ciagle chodze praktycznie w tym samym do pracy
a z szafy sie wysypuje

Odpowiedz
Gość 2009-11-28 o godz. 11:42
0

Tez tak miałam. Ale w pewnym momencie powiedziałam basta.
Nie dało rady dłuzej tak zyc - dojazdy zabierały mi czas który mogłam poswiecic chociazby na odpoczynek ( nie mówie tu nawet o czasie spedzonym z mezem, rodziną, przyjaciółmi, na przyjemności). ja zwyczajnie chciałam odpocząć. Bywało tak, ze rano nie miałam siły sie umalowac. Tygodniami nie miałam lakieru na paznokciach. A myslenie w co ja sie ubiore sprawiało mi ból.

Tak wiec rozumiem i współczuję.

Tyle ze u mnie było łatwiej. Wiedziałam ze prace bede miała stałą, wiec kupiłam mieszkanie blisko pracy - mojej i meza.
Ale dopiero teraz po roku dochodzimy do siebie po kilku latach zycia z kieracie.

W kazdym razie długo jeszcze nie pomyśle o jakims miłym domku z ogródkiem pod Warszawa.
Wole mieszkac na 45 m2 i miec 15 minut do pracy.

Odpowiedz
Gość 2009-11-28 o godz. 11:13
0

Doskonale Cię rozumiem chociaż jeżdżę codziennie tylko 60 km.
Najgorzej jest w zimie kiedy dni są krótkie, wyjeżdża się w nocy i wraca w nocy - cały dzień w pomieszczeniu przy sztucznym świetle.
Człowiek łapie doły, ma już wszystkiego serdecznie dość, szybki obiad, przygotować coś na następny dzień i trzeba iść spać. Na tygodniu o życiu towarzyskim można tylko pomarzyć.
A w weekendy zamiast odpoczywać to - zaległe pranie, sprzątanie i tym podobne.
Ja o zmianie pracy nie myślę, bo raz że poza minusem dojazdu to jestem zadowolona, a po drugie na moim zadupiu to żadnej pracy nie ma.
Na pocieszenie dla nas wszystkich to jedynie co można powiedzieć: oby do wiosny, będzie lepiej.
Cieplej na dworze, cieplej w sercu, problemy maleją, niedogodności się kurczą - przynajmniej tak jest zawsze ze mną.
A Tobie życzę cierpliwości i wytrwałości w szukaniu nowej pracy.
Powodzenia, będzie dobrze. :D

Odpowiedz
Made Of Sun 2009-11-28 o godz. 10:45
0

Myślę, że jedyne wyjście to zmiana pracy.

Przypomina mi się poprzednia praca wstawanie przed 5:00 bieg do autobusu po drodze kilka przesiadek, potem dyżur w pracy 12h (zero dostępu do komputera) tylko praca, w okropnej atmosferze, wyjście z pracy punkt 20:00, wyszło się wcześniej to ludzie naskarżyli przełożonemu no i szybko na autobusy, które już w tych godzinach jeździły rzadziej i trzeba było potem stać na przystankach i wyczekiwać no i w końcu oczekiwany powrót do domu w godzinach ok 21:30.

Zjeść okąpać się i spać, bo rano powtórka z rozrywki, a jak nadchodził weekend i pomyślałam, że muszę go spędzić na uczelni to też płakałam. :(

W końcu powiedziałam sobie dosyć No i zwolniłam się, choć to nie było łatwe, bo zarobki były tam większe niż w obecnej pracy,ale powiem jedno..... nie żałuję, jestem teraz szczęśliwsza. :D

Życzę Tobie dużo wytrwałości i odwagi w podjęciu decyzji. ;)

Odpowiedz
Alla 2009-11-27 o godz. 09:30
0

Awangardo,
a może własny interes to nie głupi pomysł. Na swój biznes człowiek pracuje z większą chęcią ;) i nie wiedzieć skąd zaangażowanie i siły też się biorą większe ;)

Odpowiedz
Gość 2009-11-27 o godz. 09:26
0

Dojezdzalam kiedys na uczelnie. Zeby pojsc na zajecia 15.15-16.45 wychodzilam z domu przed 12ta i wracalam kolo 19tej :(

Teraz mam blizej, ale do mojego Instytutu nie dojezdza zadna komunikacja. Wiec podjezdzam kawalek tramwajem a potem w sniegu i blocie zasuwam pol godziny (nikt tam nie pracuje/nie mieszka, cala zime nikt tego nie odsnieza). Czekam na wiosne, bede jezdzic rowerem.

Odpowiedz
Gość 2009-11-27 o godz. 09:20
0

Jeżdżę codziennie około 20 km. Niby nic. Piersze 1.5 km lecę na piechotę na autobus - zaspy, śnieg, deszcz, brak chodników, lód, gołoledź.. wszystko mnie już tam spotkało.

Następne 15 minut to jazda autobusem, a potem przesiadka na tramwaj (o ile uda mi się wsiąść do pierwszego, zazwyczaj czekam na 3. lub 4. tak są załadowane). I znów półgodziny

Droga do pracy zajmuje mi dobrze ponad godzinę. Z powrotem z resztą też.. Koszmar. I póki co nie mam wyjścia, muszę dojeżdżać. Zwłaszcza, że na nową pracę w ciąży to raczej nie mam co liczyć

Odpowiedz
awangarda w stylu retro 2009-11-27 o godz. 08:38
0

Marcia82 napisał(a):awangarda łącze się z Tobą w bólu.
Też ma mam dosyc tych dojazdów.
Codziennie pokonuję 50 km w jedną stronę naszymi cudownymi, wygodnymi, czystymi pociągami
Jednym słowem szlag człowieka może trafić .
oj mozna. PKP to moj ulubiony wrog nr 1.
ja jak sobie kiedys uswiadomilam, ze pokonuje codziennie trase 110 kilometrow to mnie zataklo.
ja kiedys uwielbialam podroze, odkrywanie nowych miejsc.
a teraz? t
eraz jak slysze, zegdzies jedziemy to mi sie plakac chce.

Wiol-ka napisał(a): Wstawalam o 5 żeby na 8 dotrzeć na miejsce.
Wstając rano, codziennie mówiłam sobie: to jeszcze 4,3,2,1 dni... W piątki ze zmęczenia chciało mi sie płakać.
ej to moze my jedno zycie prowadzilysmy nie wiedzac o tym lol
Wiol-ka napisał(a):
Teraz jest lepiej - do pracy jeżdże autem. Koszty co prawda wzrosły dwukrotnie, ale moje samopoczucie jest o wiele lepsze.
tez zastanawilam sie nad autem, ale po przeliczeniach wyszlo mi, ze nie mam sensu.
bo z moim 870 - ubezpieczenie dodatkowe na reke to nie podolam lol

najgorsze jest to, ze mam wrazenie, ze nawet wiosna i slonce nie pomoze :| .

Odpowiedz
Gość 2009-11-27 o godz. 08:05
0

awangarda łącze się z Tobą w bólu.
Też ma mam dosyc tych dojazdów.
Codziennie pokonuję 50 km w jedną stronę naszymi cudownymi, wygodnymi, czystymi pociągami
Oprócz tego co dwa tygodnie pokonuje trasę Wrocław-Warszawa (całe szczęście teraz już autkiem)

Jednym słowem szlag człowieka może trafić .

Odpowiedz
Wiol-ka 2009-11-26 o godz. 22:54
0

Rozumiem Cię bardzo dobrze, chociaz do pracy mam raptem 30 km.
Do niedawna trasę pokonywałam PKS-em, z przesiadką (przy czym o skomunikowaniu dwóch autobusów mowy nie było) Wstawalam o 5 żeby na 8 dotrzeć na miejsce.
Wstając rano, codziennie mówiłam sobie: to jeszcze 4,3,2,1 dni... W piątki ze zmęczenia chciało mi sie płakać. Wymarzona podyplomówka stała się koszmarem, bo co 2 tygodnie w weekend musiałam wstawać o 6. Kończyło się tym, że na poranne zajecia nie docierałam, nie byłam w stanie.
Teraz jest lepiej - do pracy jeżdże autem. Koszty co prawda wzrosły dwukrotnie, ale moje samopoczucie jest o wiele lepsze.

Dobrze że wkrótce będzie wiosna, potem lato. Twoje samopoczucie na pewno tez bedzie lepsze. A potem, może problem się rozwiąże.. Trzymam kciuki za własny interes :)

Odpowiedz
awangarda w stylu retro 2009-11-26 o godz. 22:39
0

na razie to tylko 55 km, ale za rok i 7 miesiecy bedzie wiecej.
wiem, ze jedynym wyjsciem jest zmiana pracy
bo do wloclawka sie nie przeprowadze.
nie tylko dlatego, ze w tym miasteczku mozna oszalec, pan g. ma w toruniu fimre swoja, pod toruniem czeka na nas strych
(na mieszkanie nas na razie nie stac).
tak wiec szukam pracy tu na miejscu, ale to nie takie latwe ;).
po glowie chodzi mi tez walasny interes, ale na to wszytko potrzeba czasu, a mi zaczyna brakowac sil.
wiem, ze marudze, ale naprawde slabo mi sie robi jak pomysle o poniedzialku .

Odpowiedz
Alla 2009-11-26 o godz. 22:21
0

Awangardo,
nie wiem dokładnie o jakich dojazdach mówisz, ale porafię sobie wyobrazić Twoje wyczerpanie. Ja przez pierwszą klasę liceum dojeżdżałam z jednego krańca Warszawy 30 km za drugi kraniec. Może to ma się nijak do Ciebie, ale wiem, że taka sytuacja może człowieka poważnie wykończyć.
Wiele można by wymyślać - zmianę pracy, wewnętrzny luz... ale jedno jest pewne, każdy dzień może Ci przynieść jakieś nowe rozwiązanie. A dni idą coraz dłuższe, wiosenne, jaśniejsze i słoneczne. Może to trochę pomoże?
Głowa do góry!

Odpowiedz
Gość 2009-11-26 o godz. 22:17
0

awangarda, ja dojezdzalam codziennie do roboty 80 km i potem powrot do domu. nie dalo rady, przenieslismy sie, odzyskalam trzy godziny zycia dziennie.

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie