• aga.jw odsłony: 5201

    Nasz poród rodzinny...

    Wreszcie usiadłam i opisałam nasz poród...z góry przepraszam za tak długą opowieść...

    "8 luty - W tym dniu minęło nam 1,5 roku od naszego ślubu. Wieczorem 7 lutego czułam się jakoś nieswojo, miałam często skurcze ale nie jakieś silne, czułam że poród jest bardzo blisko, wygoliłam się i specjalnie mało jadłam, wypróżniłam się do końca...W nocy o 2.00 obudziły mnie bóle takie inne mocniejsze, ale zasnęłam...o 5 rano zaczęło się, wiedziałam że to już nie minie bo skurcze były regularnie co 5-10 minut i już nie dało się ich przegapić, troche trudno się je mierzyło bo każdy w sumie był inny ale coraz mocniejszy. Wstałam, wykąpałam się i zaczęłam pakowanie, w sumie dopakowanie do tego co już czekało od listopada... cisnienie coraz bardziej mi się podwyzszalo 139/89 to było jak na mnie wysokie strasznie, czulam się bardzo dziwnie jak nigdy w zyciu...mój mąż łukasz był przerażony na maxa...ja spokojnie między skurczami weszłam sobie na forum i napisałam, że mam regularne skurcze. Potem pojawiły się jeszcze mocniejsze i przy każdym musiałam kucać tak bolało. Łukasz mnie skrzyczał, że mam usiaść na krzesło a nie tak kucać. Popłakałam się i byłam zawiedziona, że w mężu nie mam wsparcia. Powiedziałam jemu, że niestety ze mną rodzić nie będzie bo ja nie mam zamiaru w czasie skurczu siedzieć na krześle. Za oknem była ostra zima, na drogach ślisko wszędzie śnieg, wiedziałam że jak będę rodzić tak będzie właśnie za oknem. Wybiła godzina 8.00, napisałam na forum że skurcze są coraz mocniejsze, cały czas nie wiedziałam kiedy należy jechać do szpitala. Weszłam do ubikacji i zobaczyłam ślady krwi na majtkach i wtedy już wiedziałam że natychmiast trzeba jechać (później jak się okazało nie była to krew tylko brązowy śluz a ja w nerwach zobaczyłam krew). Podróż samochodem była bardzo stresująca, bo skurcze były dokładnie co 6 minut i coraz to mocniejsze, strasznie bolało a ja do łukasza mówiłam że są fajne, że czuję się jakbym się naćpała albo upiła tak dziwnie się czułam, cieszyłam się że to już i że nareszcie będę rodzić i to w taki dzień. z samochodu zadzwoniliśmy do ordynatora (byliśmy z nim umówieni) a on jak usłyszał że co 6 min skurcze kazał szybko przyjechać. Najpierw ktg, masakra jak to bolało, skurcze wysoko na 120, pani zadawała mi pytania a ja w tych bólach nie wiedziałam jak się nazywam. Doktora chwilowo nie było, bo miał nagłą operacje i zbadała mnie jakaś pani doktor (nienawidze kobiet ginekologów), badanie nie należało do przyjemnych. Było 4cm rozwarcie i pani doktor kazała nam iść na porodówke. Łukasz pyta kiedy może być poród mniej więcej a pani doktor do niego że poród już trwa i dziecko może być już nawet za 1,5 godziny. Zbladł. „Jak to już??? Nie jestem gotowy na bycie ojcem”...śmiać mi się chciało z niego, był taki przerażony, ja wiedziałam że długo to my na synka czekać nie będziemy bo pchał się niesamowicie. Przebrałam się w piżame i poszliśmy na sale porodową. Lekarza nadal nie było, trochę mnie to martwiło. Była godzina 11.00 Łukasz na chwilę wyszedł i zostałam sama z położną, która powiedziała mi że ona będzie prowadziła poród a nie lekarz, chyba że mam opłaconą jakąś swoją położną. Zdziwiłam się, że tak wprost do mnie to powiedziała. Potem trochę formalności i znów zaczęły się schody bo prowadził mnie inny lekarz a poród miał odbierać inny i już jej się coś nie podobało. Zapytała czy chce lewatywę...mi było już wszystko jedno tak już bolało. Powiedziała że to będzie dobre dla mnie i maleństwa, więc się zgodziłam. Straszne uczucie jak wlewała mi to świństwo, nie było to najprzyjemniejsze a tego płynu było strasznie dużo. Łukasz wrócił a ja siedziałam na kibelku i się załatwiałam, jak już byłam po poczułam ogromną ulgę i dziękowałam jej za tą lewatywe. Nadal nie było lekarza. Po lewatywie weszłam pod prysznic, siedziałam i polewałam się wodą ciepłą w trakcie skurczu, nie było mi tak wygodnie, ale woda koiła ból. Potem przeszliśmy na łóżko porodowe, skurcze były już na tyle nie do zniesienia, że kazałam łukaszowi zapłacić za poród i odszukać tego lekarza. Ogólnie zrobił się syf jak położna dowiedziała się, że mój poród będzie prowadził ordynator, pewnie domyśliła się że dostanie pieniądze a nie ona. W trakcie porodu mówiła, że ten zawód jest super tylko mało płatny. Na początku była milsza a potem była do nas dziwna. Nareszcie przyszedł pan doktor i jak zobaczył mnie męczącą się na piłce zapytał czy chce wejść do wanny a mi wtedy ulżyło, że nareszcie coś zrobią z tym okropnym bólem. Oczywiście położna troche się zbulwersowała czemu jej nie powiedziałam że chce rodzić w wodzie a ja tylko byłam umówiona z ordynatorem, że w trakcie porodu będę miała możliwość wejścia do wanny, żeby zmniejszyć mi ból. Piłka dla mnie okazała się najgorszym wynalazkiem, podobno kobiety sobie ją chwalą a ja nie czułam się dobrze skacząc w trakcie skurczu, tak samo było mi źle na czworakach albo stojąc. W wannie poczułam się świetnie co nawet widać na zdjęciach jaka jestem uśmiechnięta, hydromasaże w trakcie skurczu były super, mogłabym tak siedzieć w tej wannie wiecznie. W trakcie oczywiście mieli mi podłączyć ktg ale gniazdko było popsute, na porodówce takie rzeczy, zostawie to bez komentarza. Potem coś pokombinowali i udało się usłyszeć serduszko jasia. Niestety woda spowodowała, że skurcze zaczęły maleć, podobno to był błąd z tą wodą ale gdybym miała podjąć decyzje jeszcze raz to na pewno chciałabym znów wejść do tej wanny. Przy rozwarciu na 8cm poprosiłam znieczulenie ale było już za późno, bo podobno podają do 5cm rozwarcia ale nikt mnie o tym nie poinformował bo gdybym wiedziała to na pewno bym coś zarządała. Potem to już był koszmar z bólem, nie wiem dlaczego tak źle to przechodziłam, rwa kulszowa dawała mi znaki na maxa a co chwile trzeba było zmieniać pozycje, wstawać z łóżka a ja czasem nie mogłam się ruszyć tak mnie ta noga bolała. Do tego przyszło zmęczenie nóg i w trakcie skurczy miałam silny ból po wewnętrznej części ud, nigdy nie zapomne tego bólu, dziwiłam się że właśnie nogi ale widać już te mięśnie były bardzo zmęczone. O 13.45 położna zrobiła badanie i przebiła wody płodowe, chlusnęło niesamowicie. I od tej pory powoli zaczynały się skurcze parte, to było dla mnie okropne, ból w okolicy odbytu był nie do zniesienia, cały czas krzyczałam „niech mi pani pomoże” i w kółko powtarzałam „boli”...w trakcie zadzwonił mój tata na porodówke i pani sobie z nim gadała a ja już czułam jak główka wychodzi, czułam ją tak nisko że myślałam że zaraz wyskoczy, bałam się strasznie mocno ale patrząc na zegarek powiedziałam sobie że 15.00 już blisko i musze jeszcze trochę wytrzymać (czułam że mój syn urodzi się o 15.00, lekarz się też śmiał że do tej godziny się wyrobimy). W trakcie musiałam jeść coś słodkiego żeby nie zemdleć bo strasznie mi spadał cukier i wiele razy się czułam jakbym odjeżdżała. Biedny łukasz, bo chciał mi pomagać a ja mu nie pozwalałam, nawet nie mógł mnie za rękę trzymać. Bałam się że się rozkleje i dalej nie pociągne. Najgorsze było to że skurcze pod koniec zanikały i poród przez to się wydłużył, podano mi dożylnie oksytocyne ale położna nie zauważyła że się zapchało i długo nie leciało wcale, dopiero potem jak coś tam zrobiła zaczęły się porządnie skurcze parte...ja do dziś mam uraz do tego bólu, właśnie te skurcze były dla mnie już nie do wytrzymania, myślałam że mi zaraz tyłek pęknie, po prostu eksploduje, poza właśnie odbytem i nogami nic mnie więcej nie bolało...oczywiście mój krzyk pewnie słyszał cały szpital, nigdy w życiu tak się nie darłam, sama się siebie bałam i tego co się ze mną dzieje...starałam się myśleć o synku ale czasem za bardzo byłam egoistyczna myśląc o sobie, o swoim bólu, przecież ta maleńka istotka cierpiała równie mocno a może nawet bardziej. Na szczęście przejście przez kanał rodny miał już za sobą bo był już tam od 3 miesięcy zwarty i gotowy...łukaszowi położna pokazała głowkę naszego synka a właściwie włoski czarne z tyłu głowy i mówił mi że synek już blisko, potem wszystko widział, jak głowa wychodzi a z nią od razu reszta dziecka (pamiętam ten moment jak go wyjęli – to już tak nie bolało – odwrócili go dupką do góry i delikatnie zapłakał)...nasz synek jan paweł urodził się o godz. 15.04, ważył 3380g i miał 51cm...
    pękłam sama (w ogóle tego nie czułam), jak położna zobaczyła małego to się zdziwiła że udało mi się urodzić tak wielkie dziecko, wcześniej zmierzyła mi miednice i minę miała nieciekawą bo ja miałam strasznie małą, mój gin powiedział że jeśli synek nasz będzie miał w granicach 3400g to powinni mi zrobić cesarkę...i pewnie dlatego tak cierpiałam przy porodzie naturalnym, sama byłam w szoku że aż tyle waży jasiu :) moment spotkania z nim pierwszy raz to coś niesamowitego, nie wiedziałam co powiedzieć, zatkało mnie. Jak mi go położyli to spojrzał się na mnie a potem odwrócił głowę do tyłu spojrzał na tatę, bo go zawołał. Na kamerze mamy nagrane jak do niego mówie cały czas jak mi go takiego brudnego położyli na pierś. Musiałam urodzić łożysko, mały przez ten czas leżał na mnie, niestety łożysko się przykleiło i to było następne okropne przeżycie, ból ogromny ale lepiej go zniosłam bo miałam małego przy sobie i bałam się przy nim krzyczeć, przez jakoś 4 skurcze parte nie chciało się odkleić, naciskali mocno brzuch i w środku też coś robili...potem wyszło, nie myślałam że to takie wielkie będzie...małego na sekundke wzięła położna zaobrączkowała i podała mi takiego brudnego (to było właśnie niesamowite) do cycka żeby się napił, leżeliśmy tak do 17.00, pięknie ssał, byłam w szoku że tak potrafi...w trakcie karmienia wpuścili na porodówkę moich rodziców, nie wiedziałam co się dzieje i skąd oni się wzięli...byłam w jakimś amoku...po 17.00 zabrali małego a mnie położna zszyła (miałam 1 szew założony i przez to chcieli dać małemu 11pkt. że przy takiej miednicy tak pięknie poszło i dziecko było bardzo dobrze dotlenione). Szycie nie należało do przyjemności, nie wyobrażam sobie jak trzeba więcej takich szwów założyć. łukasz gdzieś poszedł a mnie położna przełożyła do wózka (nie potrafiłam sama zejść, rwa kulszowa tak dokuczała mocno że nie mogłam wcale sama podnieść tyłka) no i odjechałam, pierwszy raz w życiu zemdlałam, nawet coś mi się śniło, jak się obudziłam nie wiedziałam kompletnie o co chodzi i gdzie jestem, straszne uczucie...cały poród walczyłam ze sobą żeby nie zemdleć a wiele razy już na to się zanosiło, dobrze że dopiero po wszystkim tak się stało. Pojechałam do sali gdzie był mały z łukaszem, niestety ja przez te 2 doby nie mogłam nic robić przy małym, wszystko robił łukasz, bo ja nawet na sekunde nie mogłam wstać, nawet z przekręceniem na bok miałam problem taki ból miednicy i tej prawej nogi gdzie była ta rwa. Czasem płakałam ze swojej bezradności ze jestem taka jakaś niewytrzymała, nawet pielęgniarka się troche ze mnie śmiała ale mnie naprawde tak bolało że się ruszyć nie mogłam...dopiero jak poszłam na drugi dzień pod prysznic i łukaszowi tam zemdlałam to zrobiły wielkie oczy...przyszła do mnie taka fajna położna która się mną opiekowała w 25 tygodniu jak leżałam na patologii. Mieliśmy swój osobny pokój po porodzie, niestety trzeba było za to zapłacić ale dobrze zrobiliśmy bo łukasz mógł z nami spać i zajmować się małym. Po porodzie w ten sam dzień wieczorem przyjechali moi rodzice, brat i babcia, trochę mnie ta wizyta wymęczyła, dostałam jakąś silną depresje po porodzie, nie mogłam zapomnieć tego co przeżyłam na porodówce, cały czas prześladował mnie ten ból, mój krzyk i w ogóle cały poród. Przez 2 doby w szpitalu nic nie spałam, patrzyłam na jasia cały czas, dla mnie była to najpiękniejsza istotka na świecie, oboje z łukaszem nie mogliśmy uwierzyć że mamy przy sobie już swojego synka, cieszyliśmy się że jest zdrowy. Mały miał skrzywiony nosek przez to jak był ułożony w brzuszku i musieliśmy mu nieraz trzymać żeby mógł swobodnie oddychać. Powrót do domu bardzo mocno przeżyłam, byłam strasznie słaba. Po tygodniu pobytu w domu znów trafiliśmy do szpitala, tym razem na tydzień, ja miałam powikłania poporodowe, silne zapalenie błony śluzowej macicy i macica mi się źle obkurczała. Dostawałam dożylnie antybiotyk i zastrzyki w tyłek, mieliśmy swój pokój, tym razem nie musieliśmy nic płacić, znów wróciła moja depresja i przez pierwsze 2 dni było ciężko, na szczęście już jesteśmy w domku razem."

    Odpowiedzi (41)
    Ostatnia odpowiedź: 2011-03-06, 20:40:05
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
aga.jw 2011-03-06 o godz. 20:40
0

narodziny naszego synka...mija rok od tej chwili...trudno uwierzyc ze jest z nami i zdrowo sie chowa...kocham swoich dwoch mezczyzn ponaz zycie :heart: a ten mały ma szczegolne wzgledy :)

Odpowiedz
aga.jw 2010-11-25 o godz. 18:56
0

zouza no moj maz to ma wyobraznie hehe :) ale i w takich momentach przyda sie dobry nastroj

Odpowiedz
Gość 2010-11-25 o godz. 13:44
0

aga.jw napisał(a):dziekujemy :) musze sobie odswiezyc pamiec i przeczytac, ciesze sie ze to uwiecznilam i maz tez
Przeczytałam opisy i bardzo się wzruszyłam! A opis twojego męża i wstawki o Tesco oraz Dr Quinn mnie powaliły!

Odpowiedz
aga.jw 2010-11-16 o godz. 16:36
0

dziekujemy :) musze sobie odswiezyc pamiec i przeczytac, ciesze sie ze to uwiecznilam i maz tez

Odpowiedz
Iwonia 2010-04-03 o godz. 17:38
0

wzruszyłam się do łez, nigdy nie czytałam tak pięknego opisu:)

Odpowiedz
Reklama
aga.jw 2010-03-31 o godz. 20:07
0

przeczytalam jeszcze raz nasze opisy i wrocily wspomnienia z porodu, poplakalam sie...az trudno uwierzyc ze mały jasiu jest juz po tej stronie brzuszka z nami

Odpowiedz
aga.jw 2010-03-31 o godz. 19:08
0

ja rzeczywiscie opisalam to bardziej od strony formalnej :) jesli chodzi o uczucia to nie da sie ich opisac, caly porod to tylko ból ale zakonczenie i spotkanie z synkiem wyjatkowe najpiekniejsze na swiecie, pierwszy takim doznaniem bylo spotkanie mojego meza (niesamowita historia) a potem mojego synka :)

Odpowiedz
Gość 2010-03-31 o godz. 18:10
0

Aga, gratuluje synka
Wasze opisy były wzruszające, a przy opisie Twojego męża się popłakałam...to był wyjątkowy opis.

Odpowiedz
Zwykly-cud 2010-03-31 o godz. 17:10
0

aga.jw napisał(a):Zwykly-cud napisał(a):I pytanie- w którym szpitalu rodziłaś?
ja nie jestem z warszawy tylko z okolic bydgoszczy i pewnie szpital w ktorym rodzilam ci nic nie powie
No raczej tak ;)

Odpowiedz
aga.jw 2010-03-31 o godz. 16:17
0

Zwykly-cud napisał(a):I pytanie- w którym szpitalu rodziłaś?
ja nie jestem z warszawy tylko z okolic bydgoszczy i pewnie szpital w ktorym rodzilam ci nic nie powie

Odpowiedz
Reklama
aga.jw 2010-03-31 o godz. 16:13
0

jejku dziekuje wam dziewczyny...a wydawalo mi sie ze bylam beznadziejna na tej porodowce, na samym koncu jak byly ostatnie parcia chcialam z bolu zblizyc do siebie nogi i bym malego zadusila nieswiadomie, mialam straszne wyrzuty do siebie ze w tym momencie pomyslalam o sobie ale ja nie wiedzialam tak naprawde co sie dzieje, pamietam to wszystko za mgłą....ciesze sie ze drugi porod ma byc latwiejszy, jesli tak to ja sie pisze na drugi ale jeszcze nie teraz...czas pokaze kiedy to bedzie, na razie mamy swojego jasia :)

Odpowiedz
Zwykly-cud 2010-03-31 o godz. 15:24
0

Aga! Po pierwsze gratuluje wspaniałego synka :D
Po drugie- męża - jego opis był niesamowity i pełen czułości.
A po trzecie bardzo dzielna z Ciebie kobitka :D Poród miałaś bardzo ciężki, a przeszłaś go bez cesarki i znieczulenia- czyli tak jak sama bym chciała ;)

I pytanie- w którym szpitalu rodziłaś?

PS. Drugi porod to pestka przy pierwszym ;) Tak mowi wszystkie kobiety, które znam, a które urodziły więcej niz jedno dziecko :D

Odpowiedz
szpilunia 2010-03-31 o godz. 13:34
0

aga.jw - popłakałam się przy Waszych opisach, jesteście oboje bardzo dzielni i Jaś od pierwszych swoich chwil może być z Was dumny..

Odpowiedz
aga.jw 2010-03-31 o godz. 12:59
0

okcia ja nie wiedzialam ze nasz synek bedzie taki duzy a oni miednice zmierzyli ale usg nie zrobili zeby zobaczyc i w ogole zeby glowke zmierzyc, mnie prowadzil inny lekarz i to on powiedzial ze zrobilby cesarke jak dziecko by mialo od 3400g....ale udalo sie urodzic naturalnie :) i nawet mocno nie peklam tylko troszeczke...drugi porod nie wiem czy bede rodzic naturalnie, moze przy drugim byloby latwiej? na razie mam synka i o drugim nie mysle ale w przyszlosci bardzo bym chciala

Odpowiedz
okcia81 2010-03-31 o godz. 10:22
0

żal mi się Ciebie zrobiło aga.jw i zdziwiło mnie czemu nie zrobili Ci cesarki od razu ale skoro nie chciałaś sama to moje uznanie :) Najważniejsze że wszystko dobrze się skończyło i jesteście cali i zdrowi! Gratulacje!

PS ja też jestem raczej drobnej postury więc nie wykluczam w przyszłości cesarki...

Odpowiedz
aga.jw 2010-03-30 o godz. 23:34
0

becia dziekujemy :) pomimo trudnosci porod to piekna chwila ktora warto przezyc, jak sobie przypomne siebie na porodowce ciarki mnie przechodza

Odpowiedz
Gość 2010-03-30 o godz. 18:29
0

Matko wspolczuje tego ciezkiego porodu, :o no ale juz po wszystkim wiec przede wszystkim gratuluje zdrowego syneczka

Odpowiedz
aga.jw 2010-03-29 o godz. 17:45
0

dziekuje :) piszecie ze bylam dzielna a mi sie wtedy wydawalo ze wlasnie nie bylam i na porodwce bylam na siebie zla....i potem jak sie nie moglam ruszyc bylam wsciekla, mezus mi tak bardzo pomogl....

Odpowiedz
Vilemo 2010-03-28 o godz. 20:43
0

serdeczne gratulacje :D , wzruszylam sie czytajac wasze opisy..
jestes bardzo dzielna..

Odpowiedz
Iwonia 2010-03-28 o godz. 15:24
0

jesteś bardzo dzielną babką-serdeczne gratulacja dla rodziców za wytrwałość:)

Odpowiedz
baskent 2010-03-28 o godz. 10:11
0

Gratulacje!
fantastycznie opisaliście ten piękny dzień.
Podziwiam Waszą wiarę.

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 10:17
0

orzełek napisał(a):Pięknie opisaliście tę wyjątkową chwilę, przy opisie Twojego męża na zmianę płakałam i śmiałam się przez łzy ;)
ja również
aga- wielkie gratulacje dla całej Waszej Trójki!
Byliście niesamowicie dzielni- wszyscy.... ;)

Odpowiedz
Moniqueee 2010-03-27 o godz. 09:59
0

aga.jw - wzruszyłam się czytając opis Twojego męża...

Gratuluję dzielnym rodzicom!
Niech Jan Paweł rośnie w zdrowiu!

Odpowiedz
aga.jw 2010-03-27 o godz. 09:06
0

dziekuje :) moj wlasny maz zaskoczyl mnie tak bardzo ze do dzis jestem pelna podziwu...robil w szpitalu i przy malym i przy mnie, nie wyobrazam sobie w tych chwilach byc sama

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 08:53
0

Aga masz wspaniałego męża - czytając jego opis wzruszyłam się, łezka mi się w oku zakręciła....eh. Jeszcze raz gratuluję :brawo:

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 08:49
0

...aż się popłakałam

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 08:31
0

Piękny niesamowity opis.... Śmiałam się i płakałam.

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 06:04
0

Niesamowita, wzruszająca opowieść....

Serdeczne gratulacje dla Rodziny.

Odpowiedz
Gość 2010-03-26 o godz. 23:29
0

:o Dziewczyno, order Ci sie nalezy.

Gratuluje syna!

Odpowiedz
orzełek 2010-03-26 o godz. 22:32
0

aga.jw gratuluję zdrowego synka :)
byłaś bardzo dzielna :brawo:
Pięknie opisaliście tę wyjątkową chwilę, przy opisie Twojego męża na zmianę płakałam i śmiałam się przez łzy ;)

Odpowiedz
aga.jw 2010-03-26 o godz. 21:35
0

dziekuje za wszystkie słowa...przeczytałam właśnie opis porodu przez mojego męża i dużo rzeczy ominęłam dlatego wklejam jeszcze jego wersje...

"06.06.06 Wadowice, galeria aniołków naprzeciwko domu Papieża. Żona modliła się do niego o dar macierzyństwa od dnia jego śmierci kilka tygodni przed naszym ślubem nie ustawała w pamięci o nim. Do kurtki przyczepił się szmaciany aniołek, dziwne bo kurtka była z nieprzemakalnego materiału śliskiego. Właścicielka sklepu nie mogła go oderwać ode mnie popatrzyła na niego i powiedziała „ten aniołek coś chce panu powiedzieć” spojrzałem na niego na Agę i łezki stanęły mi w oczach, tutaj nas przyciągnął Papież żeby nas o tym poinformować? Bo ten wyjazd to tak nagle nie wiem skąd się nam to wzięło. Pani ze sklepu mówi że taki piękny dzień 06.06.06 ze to ważny dzień. Zawsze marzyliśmy o córce która imię swoje dostała już na pierwszym naszym obiedzie, ale syn miał mieć na imię Jan, dwóch pradziadków Janów to jeszcze daliśmy mu Paweł bo jakoś ten nasz papież chodzi za nami. Tego samego dnia Kalwaria Zebrzydowska ulubione miejsce Jana Pawła. Szliśmy dróżkami bardzo, bardzo długo. Zmęczeni ale szczęśliwi bo droga była wspaniała, dawno tak świetnie się nam nie rozmawiało. Dwa dni później o 7 rano żona zerwała mnie z łóżka i dała jakieś pudełeczko plastikowe, pierwsze co pomyślałem to że wczoraj chyba do domu po pijaku wróciłem i mam dmuchnąć w alkomat żeby móc porozmawiać z żoną. Jednak te dwie kreski mnie zaciekawiły, to było nasze dziecko, dość abstrakcyjnie wyglądało ale nauka tak twierdzi że to jest dziecko. Hmmm jakoś nie wierzyłem w to ale aniołek mnie bardziej przekonywał. Ze zdziwienia usnąłem na łóżku i miałem koszmar który rzutował na moje całe 9 miesięcy. Śniły mi się dzieci chore, upośledzone i kalekie, obudziłem się spocony. Jeśli ktoś mi powie że nie pomyślał o tym nigdy kłamie, mi się to przyśniło i nie mogłem się z tego otrząsnąć. Niby głupi sen, sen który miał się stać realnym. 21 czerwca dzień ojca. Nadal nie mogłem uwierzyć że będę tatą. Nie dorosłem do tego ale tak sobie mówiłem że mam 9 miesięcy żeby dorosnąć. Tak w dniu porodu uświadomiłem sobie że jeszcze pół roku potrzebuje. Przed wejściem do ginekologa żona mi oświadczyła ze wejdzie sama. Wpieniłem się na nią, to jest też moje dziecko i mam prawo być przy badaniu, ale chyba jej nerwy były spowodowane nadmiarem wrażeń i niepewności. Weszliśmy razem USG a na nim małą czarna kropka i bijące serduszko „to państwa dziecko” usłyszałem. Cóż popłakałem się te dwie kreski zamieniły się w dwie kropki ale wypas. Życie wróciło do normy i zaczęliśmy chyba się szykować do porodu. Mnie cały czas przygnębiał ten sam sen. Bałem się, może nie bałem ale nie czułem na siłach żeby zmierzyć się z tym. Przez ten czas wiele się wydarzyło, od kupna dziwnej piszczącej gumowej zabawki zwierzaka po pielgrzymkę na której to nasz maluch dał pierwszy raz znać ze jest w środku. Dziwne to było bo za wcześnie. 08.08.06 pierwsza rocznica ślubu jeszcze rok temu nie sądziłem ze kiedykolwiek będę tatą, kiedy klęczeliśmy rok temu po ślubie przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej żona prosiła ją o dar macierzyństwa, ja nie wiem o co prosiłem nigdy nie wiem co powiedzieć w takiej chwili, ale żonie się spełniło. Ten rok to czuwanie całonocne przed obrazem, piękna muzyka modlitwa... chciałem nagrać to mojej córce, jeszcze wtedy byłem przekonany że to córka i na drugi dzień udało mi się to bo spotkaliśmy ludzi którzy grają na tych czuwaniach. Czuwanie i ich muzyka dały mi do myślenia trochę mi przeszło negatywne myślenie, nabrałem siły. Kolejny dzień w Częstochowie pozwolił mi się umocnić w sile gdy w kaplicy miłosierdzia Bożego zostawiliśmy intencje o szczęśliwe rozwiązanie, koleje zdziwienie że ksiądz który pisał intencje wiedział ze w zeszłym roku braliśmy ślub idąc na Jasną Górę. We wrześniu badanie nie wiem kto to wymyślił ale istnieje badanie na przezierność karkową. Lekarz się nie zgadzał na to bo bał się naszej reakcji na wynik, wynik może dać przypuszczenia które należy potwierdzić kolejnymi badaniami o upośledzeniu dziecka. Wynik 2,6cm lekarz powiedział ze dobrze , wszystko w porządku. Jego głos dało się wyczuć ze się czym martwi, cóż w domu się dowiedzieliśmy ze wynik powinien być mniejszy. Nie wiem czemu się strasznie stresowałem tym badaniem a wynik sprawił że usiedliśmy na kanapie i wpatrzeni w niewiadomo co każdy swoje myślał o tym. Nie chciałbym słyszeć myśli żony bo moje mnie niszczyły w końcu żona w łezkach powiedziała „to nasza córka i ją kocham , może ktoś inny by ją uśmiercił a Bóg wie że ją wychowamy i jest w dobrych rękach”. Może to tak nie brzmiało dokładnie ale tak to dziś słyszę. Nasi rodzice uspokoili nas tymi samymi słowami. „Ważne że je kochacie nic innego się nie liczy”. Poszedłem do pracy i oddałem się w wir pracy która mnie wykańczała. Zaczęliśmy remont pokoiku dla dziecka, ogrom pracy i nerwów. 01.11.06 żona obudziła mnie że ją boli brzuch. Szpital KTG diagnoza – początek porodu 25 tydzień. Szczęście ze 25 tydzień bo 24 to jeszcze nie patologia ciąży i zupełnie inne podejście do tematu. Piżama kroplówka i leżenie. Żona wiedziała że zostanie spakowała się i przygotowała, dla mnie było to niepojęte że ona tak do tego podchodzi od tak kroplówka , nie ma problemu , zastrzyk – też bez problemu , wydawało mi się zawsze ze będzie panikować i będę miał z nią 3 światy tak jak ona ze mną gdy mi coś dolega. Bałem się że stracimy dziecko. Jednak udało się, już nawet nie przeszkadzał przydomek ciąża zagrożona. Stan się uspokoił i wszystko powróciło do normy. Ja zostałem z remontem, decyzją o kolorach podłogach lampach i wszystkim tym co się wybiera razem, a na dodatek gdy przyjechałem do żony do szpitala w listopadzie powiedziała mi że nasza córka to syn. Do dziś nie mogę się otrząsnąć z tego faktu bo duma mnie rozpiera. Choć na początku było mi dziwnie dopiero co ledwo się pogodziłem ze tym ze będę miał córkę a tu zmiana frontu syn. Jakoś mi to nie dawało spokoju, bo jeszcze 2 tygodnie wcześniej inny lekarz stwierdził ze to dziewczyna, a tu mi mówią że syn. Cóż pierwszy lekarz się mylił i potem również potwierdził ze to syn. Teraz wiem ze te dwie kropki to chyba był początek jąderek. Minął remont, święta, nowy rok, mały który jeszcze kilka tygodni wcześniej pchał się na świat utknął i nie chciał wychodzić ale dla niego czas to był 10 lutego 2007 wiec spaliśmy spokojnie. Moje postanowienia cotygodniowej komunii świętej choć z trudem udawało mi się zachować, spowiedź i jałmużna w postaci pomocy innym sprawiały że łatwiej było mi myśleć o porodzie i przyjęciu dziecka. Nadal jednak sen z powiek spędzało mi to 2,6cm choć dzięki modlitwie i utrzymaniu się blisko Boga stawało się to coraz łatwiejsze i mniej niepokojące niż jeszcze 4 miesiące temu. Nigdy Boga nie prosiłem w tym żeby dziecko czy syn był zdrowy, po prostu starałem się mu ufać i wiedziałem że da mi na wszystko siły. Często na Jasnej Górze były msze za naszego maleństwo za szczęśliwe rozwiązanie i ciąże, i czułem ze to pomaga bo 25 tygodniu się często traci dziecko a nasz Jasiu miał siły na wszystko. Cała ciąże mówiłem żonie ze to mały minimalista się rodzi który nie będzie potrzebował nic więcej niż nas, że będzie spokojny nie będzie płakał. Luty przyszedł szybciej niż się spodziewałem ktoś mnie gdzieś oszukał w dniach. Żona z euforia że niedługo będzie z nami, ja z przerażeniem bo nie jestem jeszcze ojcem, nawet w tych sprawach jestem gówniarzem. Zaczęło się obstawianie kiedy się urodzi mój tata chciał 14 bo jego tata i teściowa zmarli 14 lutego wiec czuł że będą blisko jego synowej w dniu porodu żona stawiała na luty ja na 13 luty bo sam 13 się urodziłem, jednak najważniejsze żeby się nie rodził w nocy tylko w dzień i nie w śnieżyce ani ślisko na drogach. Wiedziałem że sprezentuje mi godzinę trzecią tylko czy rano czy w południe. Rano godzina zmartwychwstania Jezusa, 15 miłosierdzia Bożego i męki pańskiej. Żona modląc się do św. Faustyny wiedziała ze to bedzie 15 godzina. Dzień przed porodem nasz maluch przestał się ruszać choć go wołałem nie reagował cały dzień, a zawsze się poruszał w brzuchu jak mówiłem do niego. Prosta decyzja jedziemy do szpitala. Zanim się zaczęło pakowanie mały się obudził, okazało się ze śpi i ma nas gdzieś, nabierał chyba sił na poród. Żona spakowana do szpitala spała na walizkach, ja jakoś nie brałem do serca tego ze to już czas. 08.02.07 półtora roku po ślubie, co do dnia. Druga w nocy żona odczuwa skurcze, ale zawsze je miała. Piąta rano, żona mnie poinformowała że zaczął się poród, dla mnie to nadal odległy temat jak teraz o tym myślę to chyba się bałem przyznać do tego ze nie chce być ojcem, dorosłym człowiekiem odpowiedzialnym i bla bla bla. 8 rano patrzę prze okno śniegu po same jaja, wiedziałem że tak będzie, żona dała mi walizki które wrzuciłem do samochodu i oczywiście auto nie chciało zapalić, powiedziałem mu krótko „nie ***** dziś ****” i poskutkowało. Wszedłem do domu patrzę żona na kolanach w kuchni, oczywiście się wkurzyłem ze się cos dziecku stanie. Trochę żonę skrzyczałem ale się okazało potem że kobiety nawet podwieszone pod żyrandolem rodzą. Zaprowadziłem żonę do auta i przed nami 15 km do szpitala po lodzie i apteka po drodze. Wpadłem do apteki i w końcu mogłem to powiedzieć „przepraszam żona mi w samochodzie rodzi nich mnie państwo przepuszczą” choć bardziej wolałem użyc tego w Tesco z koszykiem wyładowanym po brzegi pierdołami stojąc na końcu 40 osobowej kolejki do kasy. Cóż nie czas na wybrzydzanie może być apteka, kupiłem czopki na jakieś lepsze robienie kupy, choć uważam ze nawet świeczki zapachowe, papier w pieski na łące i klapa od kibla z hydro-masazem nie są w stanie tego procesu upiększyć. Wpadłem do auta a żona krzyczy „Rodzę!!!!” , nie umknęło to ani przez chwile mojej uwadze, ruszyłem i do szpitala gazem. Byliśmy koło 10 na miejscu, po drodze 3 razy odbierałem w myślach poród, nie wiedziałem tylko skąd wrzątek i prześcieradła, dr.Queen zawsze tak robiła. W szpitalu mi ulżyło trochę bo już byli inni co wiedzieli co dalej. KTG – „zaczął się poród” myślę sobie no to dobrze za 3 – 4 dni będzie po wszystkim. Pojechałem z żoną na położnictwo a z tego oddziału przesunęli mnie do apteki „chce pan być przy porodzie proszę kupić fartuch. Mowa czy chce być? Pewnie ze nie chciałem, do czasu jak na USG nie zobaczyłem tego małego serduszka. Chciałem być bo to mój obowiązek jako ojca i męża. Poza tym jak by to wyglądało. Stał bym gdzieś tam w nerwach i ktoś by mi powiedział „no gratuluje syn” – „ojej jak się cieszę proszę pana” to tak jakbym kupił telewizor z dostawą do domu „gratuluje ma High-definition i 3 złącza EURO” –„ale fajnie zaraz sobie włączę”. Biegłem po ten fartuch do apteki, wziąłem 50zł bo nie miałem pojęcia że to kosztuje 2,50 choć w takim momencie dałbym 100zł bo człowiek nie myśli. Kupiłem wafelki żonie i na porodówkę. Wpadłem tam jak oparzony, przyjęła mnie jakaś położna i powiedziała że za 2 godziny już będzie z nami. Ale czad pomyślałem miało być za 9 miesięcy. Żona w koszuli białej i lewatywa, trochę jej zazdrościłem bo z nerwów mi tez się chciało na ubikacje. 10.47 nerwy mnie zżerały nie wiedziałem co mam robić stałem przy żonie ona leżała na łóżku. Nie było aż tak źle. Ja miałem kolejne myśli, przecież to jest walka o dwa życia może moja żona tego nie przeżyć, jest taka drobna i krucha. Piłka, na czworaka, basen z ciepłą wodą, już nic nie rozumiałem. Jak na razie jeszcze dawałem rade. Kazali mi zostać i zabrali żone na badanie. Ja siedziałem na krześle, nogi mi drżały nie wiem czemu bałem się spotkania z naszym małym Jasiem, co ja mu powiem? Co powie lekarz? Jak zareagować gdy okaże się że ma zespół Downa? Jak do tej pory samo to słowo mnie przerażało. Nagle pierwszy raz w życiu usłyszałem jak moja żona płacze, płacze z bólu. Brzmiało to tak jakby ktoś przebijał ją nożem. Płacz był tak okropny i przeraźliwy i błaganie o pomoc. Popłakałem się i pobiegłem do niej, leżała na łóżku w jakimś pokoiku i krzyczała błagając o pomoc. Przytuliłem ja mocno do siebie, a ona płakała, jeszcze nigdy nie płakała w ten sposób. We mnie zaczęły się ogromne nerwy tak jak by mnie ciągnęli końmi w dwie różne strony. Ręce miałem w mrówkach, bałem się że dostane zawału serca tym bardziej ze z moja wada serca mam dwa razy większe szanse na to, tak jakby nie mógł ktoś tego zamienić na większe szanse skreślenia szóstki w totka. Podniosłem żonę z leżanki a na ziemie rozlała się woda. Odeszły wody płodowe, położna powiedziała że zaczął się poród było to około godziny 13:30. Popatrzyłem w oczy mojej żonie i powiedziałem że jestem cały czas i jej nie opuszczę, w zamian powiedziała mi że nie wybaczy mi tego co jej zrobiłem. Czułem się okropnie ale ponoć 80% facetów to słyszy w czasie porodu. Jak żona leżała na łóżku porodowym, położna pokazała mi główkę naszego syna, między nogami w środku pochwy, kępek włosków zalany krwią. Nie wiem czemu wcześniej myślałem że nie będę chciał zaglądać w takie miejsca, jednak teraz nie miało to znaczenia czy leci tam krew mocz czy co innego tak właśnie rodzi się człowiek w taki sposób nie jak to powiadają że wyjdzie główka a potem reszta, nikt nie mówi że zapach przy rodzeniu dziecka nie należy do najpiękniejszych. Popatrzyłem na moją żonę zalaną łzami, potem i siną z bólu cała we krwi z resztkami sił leżącą na łóżku, i w tym momencie była najpiękniejszą kobietą na świecie. Podszedłem do niej i powiedziałem że już widziałem naszego synka jest bardzo blisko, uśmiechnęła się do mnie. Chciałem ją przytulić jednak nie chciała bo bała się ze się rozklei a z nią pewnie i ja bym się rozkleił. Od 13.30 do 14:30 myknęło nawet nie wiedziałem kiedy. O 14:30 zaczął się drugi etap porodu. Ja pierniczę pomyślałem to są tu inne Levele? Lekarz powiedział do mnie ze teraz będzie najgorsze i to co do tej pory żona przeszła to jest nic. O matko to jeszcze gorzej będzie pomyślałem. Lekarz kazał żonie krzyczeć z całych sił bo do tej pory ona tylko leżała pokornie na łóżku i od czasu do czasu prosiła o pomoc. Jakieś dziwne skakania na piłkach były już za nami i pierwsze bóle. Nigdy nie oddam słowami tego co mogła żona przeżyć w czasie porodu ale ból jaki widziałem i słyszę do dziś sprawiały że byłem bezradny. Ten krzyk, nigdy kobieta tak nie będzie krzyczeć jak w tym momencie. Nawet człowiek niewierzący w Boga w takiej chwili poprosi go o pomoc, padnie na kolana błagając żeby to się skończyło. Jednak to nie jest gra komputerowa tego nie da się zatrzymać, to się toczy dalej wyzwanie rzucone człowiekowi w obliczu rodzącego się życia i walki o życie jego żony. Chciało mi się płakać i krzyczeć razem z żoną. W myślach błagałem Boga żeby oszczędził jej bólu. Sms – właśnie trwa na Jasnej Górze msza o szczęśliwy poród. Nigdy bym nie dał rady przejść tego, to moja żona, na zewnątrz mówiłem jej pomału i do ucha że jest wspaniałą kobietą i że już nie długo. Ostatnie 30 minut trwało, brzuch z pozycji pępkowej zszedł niżej myślałem że mały nie przeciśnie się przez otwór który natura mu zaoferowała. Poprosiłem Boga że chce wziąć tyle bólu i cierpienia na siebie ile dam rade unieść ale niech to odejmie mojej żonie. Jej oczy przerażone i błaganie o pomoc to nie jest najpiękniejsza chwila w życiu tak sobie pomyślałem. A jeśli ona umrze przy porodzie? Co ja zrobię? Nie ma na tym świecie zamian ale prosiłem o to żeby w razie czego mój anioł stróż zamienił się z żony aniołem na wyroki śmierci bo wiedziałem że ona jest tu ważniejsza niż mój strach przed śmiercią. Nagle lekarz mnie poprosił żebym zobaczył jak pokazała się główka. Mała czupryna z czarnych włosów cisnąc się na ten świat, żona krzyczała że nie da rady już więcej że mdleje, i rzeczywiście zaczęła opadać na siłach położna kazała mi być przy żonie żeby ta nie przestała przeć bo stracimy dziecko. Podszedłem do żony chwyciłem ją za rękę, ona popatrzyła na mnie i powiedziała „nie dam już rady” i uwierzyłem w to chciałem jej powiedzieć „nie przyj” często mówiła ze nie da rady ale czułem w tym że pokazuje mi że będzie dalej walczyć, ale tym razem naprawdę się poddała. Patrzyłem na nią na jej odwagę że stawiła czoła temu wszystkiemu, mogła wybrać cesarskie cięcie ale powiedziała mi ze jej marzeniem jest urodzić naturalnie. Wiem, czuła się oszukana że tak to jest, ja nie byłem innych myśli, nikt nie powiedział że tak to będzie, jeden wielki koszmar. Nikt nie powiedział że będę swoją żonę oglądał błagającą o litość i pomoc jakby to była kara za jakiś grzech, nikt nie mówił że będę własną żonę podcierał bo z bólu nie będzie trzymać moczu ani kału, nikt nie mówił że będzie się lała krew a ja bezsilnie na to pozwolę. Każdy facet zabiłby gdyby działo się jego żonie coś takiego i nie nazywało się porodem, to jest tak jakby przyglądać się agonii kobiety która się kocha i powiedzieć jej „kochanie tak musi być”. Lekarz powiedział „Uwaga ostatni skurcz” popatrzyłem na napięte podbrzusze żony które rosło i rosło lała się krew i a krzyk żony stał się jakimś głuchym krzykiem człowieka umierającego bez możliwości pomocy. Najwspanialsze jest to że obiecała sobie ze nie będzie przeklinać w czasie bólu i nie powiedziała przez cały poród ani jednego słowa wulgarnego. Przechodziła to w pokorze, z wiarą, nadzieją i ufnością. Wybiła 15:00 i nagle jak w filmie wyskoczyła główka cała sina i od krwi. Poczułem się naprawdę jak w filmie małe uszy i czupryna wyszła głowa i zaczęła się obracać jak w s-f . Nie wiem co się działo z żoną bo wiele w życiu przeszedłem, nawet spotkałem śmierć która po mnie przyszła ale nawet własna śmierć nie jest tak zaskakująca jak narodziny własnego syna. Zapytałem czemu on nie płacze, nikt mi nic nie odpowiedział usłyszałem tylko że mały drapie się po głowie. Pociągnęli go za tą rączkę i nagle zobaczyłem go całego, siny mokry w galarecie z krwi. Położna pokazała mi jego dupkę i jąderka i powiedziała „Jest Jan Paweł poważny człowiek” Odwrócili go i położyli na piersi żony, ja byłem zszokowany a ona chwyciła go jakby się znali od lat i dopiero co wczoraj się rozstali. Lekarz dał mu 10 punktów choć chciał dać 11 za jeden szew. Zapytałem żone czy jest zdrowy i nie ma upośledzeń, powiedziała że jest stuprocentowo zdrowy, ale w tym momencie to naprawdę nie miało znaczenia, nawet to że miał okropnie krzywy nos., który po tygodniu wrócił do normy. Jasiu nie płakał w ogóle, pytaliśmy dlaczego, powiedzieli ze to normalne. Pierwsze co zrobił to otworzył spuchnięte oczka i popatrzył na swoją mamusie, patrzył jakby był zakochany w niej. Patrzył pewnie z taki samym zauroczeniem z jakim ja patrzyłem w jej oczy gdy ją pierwszy raz spotkałem. Zapytałem Jasia „Ładną ci mamusie wybrałem?” on spojrzał na mnie i wtedy stałem się prawdziwym ojcem i mężczyzną. Nie wtedy gdy się dowiedziałem że będę tatą, nie kiedy pierwszy raz kochałem się z kobietą ale właśnie w tym momencie kiedy przeszedłem wraz z żoną ten koszmar zakończony cudem. Jasiu był taki spokojny. Odcieli mu pępowinę o 15:04. Później poród łożyska i za jakiś czas powiedzieliśmy światu że urodził się Jan Paweł. Dalej jakoś to wszystko przeleciało i byliśmy w pokoju w trójkę. Żona leżała nie ruszała się krwawiła zmieniałem jej opatrunki pomagałem się załatwiać, poczułem że jesteśmy naprawdę razem blisko że to dziecko to my. Nigdy w życiu nie miałem małego dziecka na rękach a tu los sprawił że musiałem go przebierać. Jasiu wykazał cierpliwość wobec mnie nie płacząc i cierpliwie znosząc moje nieudolne próby zmiany pieluch. Cały poród przeszedł przeze mnie następnego dnia gdzie noc wcześniej przeszedłem w cierpieniach po peralginie, jak się okazało na izbie przyjęć piętro niżej na skutek uszkodzenia trzustki. Tak minął poród i pierwsze dni Jasia w domu po 24 godzinach w szpitalu. Wszyscy chcieli Jasia zobaczyć i wielu ludzi mówiło ze urodził się ktoś ważny, i tak jest nasz syn się urodził. Co mi utkwiło w pamięci to Maniek mój przyrodni szwagier który powiedział „Zdrowy, a inni by go usunęli”. Zrozumiałem ile moja mama wycierpiała rodząc mnie gdzie byłem o 1,2kg większy od Jasia a Jasiu miał 3380. Odwiedzili Jasia jego dziadkowie, moi rodzice a po odwiedzinach mama zadzwoniła do mnie i choć czasem nie było miedzy nami łatwo i często ostatnio na siebie warczeliśmy powiedziała „Widzę że wychowałam cię na dobrego człowieka i jestem dumna że jesteś tak wspaniałym ojcem i mężem”."

Odpowiedz
Gość 2010-03-26 o godz. 19:57
0

No byliście bardzo dzielni.
Aguś jeszcze raz gratulacje!

Odpowiedz
fjona 2010-03-26 o godz. 19:48
0

wielkie gratulacje, i oby teraz już wam sie wszystko dobrze układało!!!

Odpowiedz
Gość 2010-03-26 o godz. 18:22
0

Aga, dzielna z Ciebie babka. A tą służbę zdrowia to :axe:

Odpowiedz
WhiteRabbit 2010-03-26 o godz. 18:20
0

Aga, gratuluję, byłaś bardzo dzielna :D

A z tą wanną i wodą, z której się nie chce wychodzić, z tymi fotkami, na których jesteś uśmiechnięta w wannie - to ja miałam tak samo ;)

Odpowiedz
Gość 2010-03-26 o godz. 18:05
0

Aga, gratuluję dzielnym rodzicom!

Odpowiedz
Gość 2010-03-26 o godz. 17:23
0

Gratuluje!

Odpowiedz
Gość 2010-03-26 o godz. 17:06
0

poryczałam się
Wspolczuje Ci tego ogromnego bolu i bezdusznej pielegniarki :( :( :(

Ale mimo wszystko bylas dzielna :D Gratuluje Ci syneczka i tego, ze porod masz juz za soba :D

WSZYSTKIEGO najlpszego dla calej RODZINKI :D :D :D

Odpowiedz
Zupa 2010-03-26 o godz. 16:44
0

Gratulacje dla dzielnej mamy.

Odpowiedz
Gość 2010-03-26 o godz. 16:39
0

Aga.jw byłaś bardzo dzielna :brawo:
Swoją droga nieźle sie wymęczyłaś :brawo:

Odpowiedz
aga_terve 2010-03-26 o godz. 16:20
0

:brawo: dla dzielnej mamy

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie